Wiem,
jak kocha Bóg, ale ja sama z siebie tak kochać nie potrafię.
Miłość, którą kocha - którą sam jest! - jest miłością
bezbronną i niezmienną. Wiem, że miłość przyzywa miłość, ale
ja sama z siebie nie jestem w stanie sprostać pierwszemu
przykazaniu i kochać Boga całym swoim sercem, całą swoją duszą,
całym swoim umysłem i całą swoją mocą (por. Mt 22,37). Stwórca
może jednak miłością taką przepełnić człowieka w taki sposób,
że dopóki trwa ten stan, ten lub ta zaczyna kochać na sposób
boski – bezbronnie i niezmiennie, całym sercem, całą duszą, ze
wszystkich sił. O to więc proszę, abym mogła tak właśnie
kochać, czyli – kochać prawdziwie.
*
Kilka
dni temu podczas kolacji pomyślałam, że w ciągu minionych
piętnastu lat krok po kroku odeszło ode mnie doświadczenie takiej
bezbronnej miłości, oraz że teraz ponownie potrafiłabym bronić
się przed tymi, którzy mnie ranią, że chciałabym przy Bożej
pomocy wymierzać sprawiedliwość tym, którzy w mojej ocenie
postępują niegodnie wobec innych, że chciałabym przy Bożej
pomocy dawać takim ludziom nauczki, które pewnie dawałyby mojej
osobie pewnego rodzaju poczucie zemsty za ich niegodziwości, nie
tylko wobec mnie popełnione. A więc nie tylko o nawrócenie
grzesznika chodziłoby, ale również o wyrównanie rachunków – w
imię sprawiedliwości.
Siedząc
w kuchni nad kubkiem mleka i kromką chleba pomyślałam, że wiele
zmieniło się we mnie w ciągu ostatnich lat, co jasno pokazuje, że
miłość ludzka jest zmienna. I dalej zastanawiałam się, jak Bóg
w swojej naturalnej miłosnej niezmienności radzi sobie z ludzką
niegodziwą swawolą, której przecież - z tych czy innych powodów
- nie można puszczać płazem. I nagle olśniła mnie myśl, że
może właśnie dlatego stwarzając świat takim jaki jest
przewidział zaistnienie w nim obiektywnego zła i cierpienia [Miłość opatrznościowa], żeby mieć jakieś narzędzie koniecznego zdalnego
oddziaływania, skoro Sam z Siebie nie jest w stanie wymierzyć
człowiekowi nawet porządnego klapsa. Sam z Siebie jedynie drugi
policzek potrafi nadstawić na ciosy. Sam z Siebie potrafi
bowiem wyłącznie kochać.
*
Człowiek
sam z siebie nie potrafi kochać tak, jak kocha Bóg. Człowiek
sam z siebie nie tylko niezmiennie nie potrafi kochać, ale
sam z siebie nawet zmiennie kochać nie umie. Jako ludzie
kochamy jedynie dlatego, ponieważ odbija się w nas jakiś promień
miłości większej od nas. Przywołane kiedyś osamotnione matki
[Skąd biorą się dzieci] dlatego właśnie czuły potrzebę
stwarzania - na potrzeby swoich dzieci - bajek o kiedyś kochających
się rodzicach, ponieważ człowiek z natury podszyty jest tęsknotą
za miłością i miłości potrzebą: tej otrzymywanej i tej
ofiarowywanej. Człowiek chce rodzić się z miłości, chce sam
kochać i chce sam być kochany, a dzieje się tak dlatego, ponieważ
stworzyła go - Miłość.
Miłość
płynąca z wysoka wypełnia sobą to co niskie, wszechogarniająca i
niepojęta opatrznościowa miłość Boga realizuje się poprzez
nasze mniejsze miłości: poprzez miłość erotyczną, poprzez
miłość rodzicielską, poprzez miłość rodzinną, poprzez miłość
przyjacielską, poprzez miłość siebie samego oraz każdego naszego
bliźniego. Jeśli nie potrafimy kochać bliźniego, czyli inaczej
mówiąc człowieka, każdego człowieka, którego widzimy, to jak
możemy kochać niewidzialnego Boga, który każdego człowieka
kocha? (por. 1 J 4,20)
*
Żeby
kochać drugiego, trzeba najpierw, a może równolegle, żeby nie
zagubić się w egocentryzmie, nauczyć się kochać siebie samego
[Kochaj siebie!]. O drugim - po wezwaniu do miłości Boga -
największym przykazaniu, wzywającym do kochania bliźniego jak
siebie samego, lubię myśleć następującym obrazem. Wyobraź
sobie, że toniesz. Walcząc z topielą będziesz całym sobą wołać
pomocy. W swoim przerażeniu będziesz całym sobą wołał, żeby
ktoś cię nie tylko dostrzegł, ale żeby przyszedł ci z pomocą.
Żeby wskoczył do tej wody, żeby chwycił cię, żeby pomógł
wydostać się na bezpieczny brzeg. Żeby nawet za cenę własnego
życia nie zostawiał cię samego z żywiołem. Jak chcecie, żeby
ludzie wam czynili, podobnie im czyńcie! (Łk 6, 31). Tak właśnie
kocha się innego jak siebie samego - skacząc do wody na ratunek.
Inny - to nie tylko człowiek uczuciowo bliski. Inny - to każdy, kto jest
fizycznie i/lub mentalnie blisko. To każdy, którego istnienia
jesteśmy świadomi. Innymi słowy, każdy jest naszym bliźnim.
Miłość najbardziej Boża, na którą stać człowieka, czyli
miłość miłosierna, ma przenikać każdą ludzką miłość.
Miłosierdzie, jak mawiają, zaczyna się w domu. A więc nasze
miłości cząstkowe, jak miłość erotyczna, rodzicielska, rodzinna
czy przyjacielska powinny być również naznaczone duchem miłości
miłosiernej, który poprzez nasze małżeństwa, rodziny, domy i
przyjaźnie będzie promieniował na świat cały miłością, która
cierpliwa jest i łaskawa jest; która nie zazdrości, nie szuka
poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie
szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy
się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą; która
wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję,
która wszystko przetrzyma (por. 1 Kor 13, 4-7).
*
Miłosierdzie
miłosierdziu nie jest jednak równe. Jest miłosierdzie wypływające
z pewnego rodzaju kalkulacji, polegającej na patrzeniu na drugiego
przez pryzmat tego właśnie, czego sami chcielibyśmy lub nie
chcielibyśmy doświadczać. Miłosierdzie tak pojmowane nazwiemy
subiektywnym. Ideałem jest natomiast miłosierdzie obiektywne,
mające najwięcej z Bożej bezinteresowności, świadczone wyłącznie
z dobra mądrego serca i wyłącznie dla dobra drugiego człowieka
[Jak być niekochanym].
Jak
wspomniałam, Pan Bóg może udzielić człowiekowi łaski/daru
miłości tak bardzo czystej, jednak trzeba posiadać wewnętrzne
warunki - naturalne i/lub wypracowane - do jej udźwignięcia.
Klasyczna ascetyka może być w tym względzie pomocna. Cykl moich
notek poświęcony anatomii duszy [Anatomia duszy] służył temu
celowi. Miłość bowiem to nie wyłącznie uczucie. Miłość to
przede wszystkim dojrzała postawa – wobec Boga, wobec siebie,
wobec drugiego człowieka. Miłość to dar, do którego trzeba
dorosnąć, i na którego udźwignięcie trzeba przygotować się
[Nie jestem osobą głupią]. Chora z miłości bohaterka „Pieśni
nad pieśniami” [Bo mnie się wszystko z jednym kojarzy] dobrze wie
o tym i o tym mnie poucza: Murem jestem ja, a piersi me są
basztami, odkąd stałam się w oczach jego jako ta, która znalazła
pokój (Pnp 8,10). Miłość murem, miłość basztą warowną,
miłość jest - siłą.
05.04.2013
.