Byłam
obecna przy własnym poczęciu, ale już nie posiadam doświadczenia
poczynania własnych dzieci. Tak jednak poukładało się życie, że
dane mi było być świadkiem poczęcia dzieci innych. Jako świadek
zdarzeń towarzyszyłam na przykład usilnym próbom przekroczenia
bezpłodności, w tym poprzez frustrujące i bezskuteczne
powierzanie wydzielonych komórek rozrodczych jakiemuś laboratorium
gdzieś w kraju. Częściej jednak dane mi było być bliskim
świadkiem poczęć naturalnych, lecz niespodziewanych, całkowicie
przypadkowych, będących owocem chwilowego zauroczenia czy
przelotnego nastroju chwili. Na powołane wtedy do życia dzieci
patrzę teraz po latach. Ich ojcowie już bardzo dawno odeszli w
jakąś mniej lub bardziej siną dal, a trud wychowania niosą na
swoich barkach matki. I spostrzegam, że każda z nich mówi swemu w
pewnym sensie osieroconemu dziecku, że jest owocem miłości. I
słyszę, jak moment jego poczęcia oplata w swej opowieści faktami,
których nie było, tworząc swoistą mitologię o kiedyś
kochających się rodzicach. I przyjmuję ze zrozumieniem, kiedy
wzrokiem prosi, żebym nie zdradziła dziecku, jak było naprawdę.
08.01.2013
.