Potrafię
się wściec, że hej! Pewien znajomy dawno temu powiedział, że
jeśli ktoś nowo poznany pomyśli sobie, że - jak to określił -
może mnie zjeść w kaszy, to przy pierwszej takiej próbie boleśnie
się rozczaruje. Znajomy tamten znał głównie łagodną stronę
mojej natury, ale będąc dobrym obserwatorem zorientował się, co
może czekać tego, kto nadepnie mi na odcisk.
*
W
jakiś dziwny sposób noszę w sobie choleryczność mojej matki - sąsiadującą z flegmatycznością mojego ojca. Zauważam też w
swoim temperamencie sporo melancholiczności. W ciągu
dotychczasowego życia najsłabiej utożsamiałam się z
sangwinizmem, ale wraz z postępem lat znajduję w sobie coraz więcej
praktycznej równowagi sangwinika.
Przez
wiele młodych lat wściekałam się przede wszystkim wtedy, kiedy
sprawy nie szły po mojej myśli. Biedni byli ludzie, którym
zdarzyło się stać wtedy w poprzek mojej drogi. Wściekałam się
również, kiedy czyjeś myśli nie szły po drodze moich myśli.
Biedni byli ludzie, których zaliczyłam do bezmyślnych. Krótko
mówiąc, rozsadzała mnie pycha, która była ogromna.
Czy
nadal noszę w sobie pychę? A jakżeby inaczej! Do końca życia tak
będzie, i dobrze, że tak będzie. Największego wroga swojej duszy
chcę mieć na oku przez dwadzieścia cztery godziny na dobę - żeby móc go kontrolować. Pycha to jest taki szatański chwast,
którego nigdy nie da się wyplewić - zbyt głęboko zapuścił
bowiem korzenie w ludzką naturę.
Czy
jest coś, czego boję się równie bardzo, jak pychy? Tak, a tym
czymś jest - fałszywa pokora. Od dawna mówię, że prawdziwa
pycha mniej szkodliwa jest od udawanej pokory, która jest niczym
innym jak pychą upudrowaną. Fałszywa pokora jest jak robak
zżerający po cichu miąższ duszy. Dlatego - dla zdrowia duszy - z całą pokorą mówię o swojej pysze.
*
O
swojej pysze nie tylko - nie tyle - mówię, co przedstawiam ją
od dawna Bogu, ze słowami krótkiej modlitwy, którą kiedyś sobie
pomyślałam: - Panie, plewy moich złości przemień w ogień
Twej miłości! - I Pan Bóg moją modlitwę wysłuchuje. Miłość
znajduje we mnie coraz więcej przestrzeni dla Siebie, a plewy mojego
gniewliwego temperamentu stanowią dla Niej dobre paliwo, na którym
może we mnie płonąć - wysokim ogniem. Miłość pochodząca od
Boga podbija i oczyszcza ludzkie uczucia i namiętności, albo wręcz
wciąga je na swoją służbę. Łaska
ze strony Boga buduje bowiem na naturze człowieka, na indywidualnej
naturze każdego konkretnego człowieka - na naturze takiej, jaka
jest osobistym udziałem właśnie tej, a nie innej osoby. Tak mówią duchowi
pisarze. Tak w sobie spostrzegam też.
Czy
teraz, kiedy doświadczam w sobie coraz większej Miłości, nadal
się wściekam? A jakże! Nie byłabym sobą, nie byłabym córką
gromu, gdybym nie reagowała w sposób namiętny. Zmienił się
jednak kierunek mojego gniewu. To, co obecnie mnie wzburza, to nie
tyle sprzeciwianie się mojej woli, co sprzeniewierzanie się
Prawdzie, to przejawy zapiekłego zakłamania i jawnej
niesprawiedliwości, szczególnie jeśli pochodzą od osób
obnoszących się wszem i wobec ze swoim chrześcijaństwem.
Mój
Mistrz również oburzał się na zakłamanie faryzeuszy, na
niesprawiedliwość tego plemienia żmijowego, na hipokryzję tych
pobielanych grobów. Oburzał się, że hej! Dlaczego więc nie
miałabym tego czynić i ja? Skąd wiem, że moje oburzenie jest
słuszne? Patrzę na Jezusa i badam swoje sumienie. W Jego słowach
było o wiele więcej świętej miłości niż świętego gniewu.
Patrzę na swoje reakcje i widzę podobne proporcje. Kiedy mówię o
miłości, to mówię o miłości. Ale kiedy - z rzadka - z tej
miłości ukręcę powróz, kiedy z tej miłości powywracam stoły
tych, co ze świątyni Boga robią jaskinię zbójców, to będzie
furczało, że hej!
Gniew
może być świętym gniewem lub też przeciwnie gniewem bezrozumnym.
Pan Jezus chciał okazać święte oburzenie, wypędzając kupczących
ze świątyni i wywracając ich stoły (J 2, 15). /.../ Jeśli więc
uczucia lub wzruszenia są uporządkowane, miarkowane przez zdrowy
rozum, są one moralnie dobre, są siłami, które mogą być użyte
na służbę cnoty. /.../ Akt cnoty – mówi św. Tomasz – jest
nawet bardziej zasługujący, jeśli dobrze używa uczucia dla
cnotliwego celu. /.../ W ten sposób użyte uczucia, dobrze
uporządkowane, są siłami. I podczas, gdy uczucie zwane
uprzedzającym, które wyprzedza sąd, zaciemnia rozum, jak bywa
u fanatyka lub sekciarza, to uczucie zwane następczym, które
jest następstwem sądu zdrowego rozumu oświeconego wiarą,
powiększa zasługę i świadczy o sile dobrej woli w służbie
wielkiej sprawy. (Reginald Garrigou-Lagrange OP , Trzy okresy życia
wewnętrznego wstępem do życia w niebie, Wydawnictwo Ojców Franciszkanów Niepokalanów, 1998, s. 286)
09.10.2012
.